niedziela, 26 czerwca 2016

Komo wychodzi z wycieczkową inicjatywą

W poniedziałek człowiek narzeka, że pada, we wtorek- kurde wciąż leje, co za niesprawiedliwe życie- myśli sobie, środa- o, wreszcie wyszło słońce, niech grzeje, nareszcie ciepło, w czwartek- Jezu, co tak gorąco, upał nie do zniesienia, mogłoby chociaż odrobinkę powiać chłodnym wietrzykiem, nadchodzi piątek- skwar iście piekielny, już mamy dość, niech wreszcie popada odrobinę, sobota- wreszcie trochę deszczu dla ochłody, no i niedziela- ku..a, znowu pada, kiedy wreszcie wyjdzie słońce!- tak mniej więcej mijają nam ostatnie tygodnie :).


Nie żebyśmy nadmiernie narzekali. Co to, to nie! Poprawę pogody i nadejście upałów postanowiliśmy wykorzystać i w środę wybraliśmy się na małą, kilkudniową wycieczkę po odrobię dalszej okolicy. Po przejechaniu kilkudziesięciu kilometrów dojechaliśmy do miejscowości Waldshut- Tiengen oraz Renu, który przywitał nas takim oto malowniczym widokiem. Położona po szwajcarskiej stronie rzeki, dostojna elektrownia atomowa pyrkała sobie leniwie w niebo parą wodną, jakby chcąc nam dosadniej uzmysłowić, że jest upał, gorąc wręcz piekielny. Słupek rtęci stanął na 38 stopniach w cieniu, zaś w kamperze skala na termometrze dawno się już skończyła zamieniając go tym samym w objazdową saunę.


Taki stan rzeczy nie zachęcał do pozostania w kamperku, więc niezwłocznie ruszyliśmy na rekonesans po okolicy.




Położone na skarpie, kilkanaście metrów na poziomem rzeki miasteczko okazało się całkiem przyjemne, a kilka zimnych piw nad brzegiem Renu tylko podbiło punktację :).







Pier..le, dalej nie idę- rzekł po psiemu Komo i usiadł niewzruszony. Musimy przyznać, że jak na inicjatora tej wyprawy dosyć kaprysił i nie zawsze chciał współpracować. Wybaczamy mu jednak, gdyż nie licząc dwudniowego powroty z Polski był to jego pierwszy wyjazd i jeszcze chyba nie połknął bakcyla kamperowania :).



Wreszcie zasłużony odpoczynek. Parking okazał się miejscem iście luksusowym, które możemy szczerze polecić. Co prawda postój nie jest darmowy, ale z pewnością wart swej ceny. Największe nawet wygody nie są jednak w stanie zatrzymać nas na dłużej, więc na drugi dzień przemieściliśmy się kilkanaście kilometrów do miejscowości Laufenburg, która okazała się być prawdziwą perełką.



Płynący leniwie Ren rozdziela ją na dwie części. Po przejściu (bądź przeniesieniu na rękach) kamiennym mostem jesteśmy już w Szwajcarii.



Właśnie :).



Mieliśmy zamiar zostać tu na noc, ale wpadliśmy w ciąg zwiedzania i ruszyliśmy dalej. Ile nieprawdopodobnych przygód przeżyliśmy, przecudownych atrakcji ujrzały nasze oczy oraz wielkich emocji przeżyły serca dowiecie się już z następnego wpisu ;). Tschüss!